poniedziałek, lutego 25, 2019

Film school - Bright to Death | Syrop na gorzkie rozedrganie | #04

Film school - Bright to Death | Syrop na gorzkie rozedrganie | #04

Segreguję odpady, uśmiecham się do psów, niedopałki wyrzucam do śmietników, oddzwaniam na nieodebrane połączenia, oddaje miejsca siedzące starszym, piję dużo wody, codziennie biorę witaminę C i magnez. Mimo szczerych chęci posiadania dobrego życia, ostatnie tygodnie mocno mnie poturbowały. Zwoje mózgowe są już naprawdę wyczerpane, komory sercowe odmawiają posłuszeństwa i żądają natychmiastowego zadbania o rozognione mikroblizny, które sama rozdrapuję. Niezbyt pamiętam, co się działo ostatnio na świecie, nie do końca rozumiem przedwiosenne rozochocenie ludzi, nie zauważam walki chmur ze słońcem, PiS-u z PO, nie patrzę na światła na skrzyżowaniach, a ostatnio w lodówce zgniła mi cała miska jabłek.

Niemałe życiowe turbulencje sprawiły, że musiałam rozpocząć misję o roboczej nazwie "Auto - Znieczulica”. Jej głównym celem jest mistrzostwo w profesjonalnym rozluźnianiu mięśni twarzy, które zawsze wyrażały każdą drobną zmianę w moim nastroju. Oddalone od siebie o milimetry nerwy na czole czy przy oczach tworzyły dotąd kombinacje z jasnym komunikatem, a teraz, bym mogła istnieć wśród ludzi, zdecydowanie muszą zesztywnieć. Przeżarte tkanki wewnętrzne dokuczają, a mimo to moja buzia jest pięknie wytrenowana, by imitować niewzruszenie. Jak ja się doskonale ukrywam proszę państwa, jak ja się pięknie uśmiecham i mądrzę na korporacyjnych spotkaniach, z jakim teatralnym wymachem wrzucam szpinak do blendera, jak ja profesjonalnie wyskubuję zmechecenia ze swetrów, odpowiadam na maile przemycając tu i ówdzie sympatyczną emotkę, jak rozsądnie pilnuję terminów rachunków i za każdą tyci łezkę obarczam złowrogi wiatr. Oscar, Złoty Glob i wszystko, co się filmowo mieni - ino raz, na moją półeczkę.


Znieczulicowa osłonka nie wzięła się jednak znikąd. Pożar wewnątrz wciąż rozprzestrzenia się pomimo błagań, a gdyby to, co dzieje się w środku, objawiło się na zewnątrz, to najstarsze strzygi biłyby mi pokłony. Na szczęście istnieją piosenki. Odkąd nie tykam tych, które nadwyrężyłyby moje wątłe serducho, skupiam się na delikatnych uspokajaczach, nerwowych rozluźniaczach, ziołowych tableteczkach z nut, które można dostać bez recepty. To więc idealny moment, by liznąć temat płyty pięknej, wyrównującej ciśnienie, otulającej człowieka w potrzebie aksamitną przestrzenią. Mowa tu o Film School “Bright to Death”, która przykleiła mi plasterki w strategicznych miejscach w głowie, dzięki czemu każde rozedrganie staje się łatwiejsze do kontrolowania.


Z Film School znamy się nie od dzisiaj, lecz dopiero ich album “Bright to Death”, wydany w zeszłym roku, trafił w mój najbardziej czuły punkt. Ich poprzednie wariacje w shoegaze’owo post-hardcore’owym klimacie były zdecydowanie bardziej surowe i szorstkie. Debiutancki album z 2006 roku, z okładką pełną przejaskrawionych tulipanów, wydawał się mojej szesnastoletniej wówczas wersji romantycznie buntowniczy. Rozpad zespołu w 2011 roku pozwolił im widocznie na spokojnie dojrzeć i odrobinę zmienić front, bo “Bright to Death” to upajający zestaw piosenek, przy których każdy miłośnik shoegaze i synthpopu kompletnie się roztopi. Skronie członków zespołu pokryły się szronem, a zamiast gniewnych riffów, postanowili uwarzyć gęsty syrop z synthów i efektów. Podobno czas wszystkim wychodzi na dobre.
Hold my hand this time
Just this time
I’ll believe in what we’ll find
Just you and I
Film School niekoniecznie wychodzi przed szereg, w którym postawiłabym ich zaraz obok klasycznych Slowdive, Ride czy Airiel, jednak gatunkowa tendencyjność urozmaicona jest u nich mocniejszą linią basową, odważniejszym melodyjnie wokalem i energetyczną żonglerką w czasie słuchania całego albumu. Podczas otwierającego album "Crushin" czule można tulić, "If There's One Thing I Hate" to oda do stanu zen w samym środku płyty, a "Don't Send My Love" i "The Celebration" to gwarancja tupania nóżką bez względu na okoliczności.



Szugejzowy wielbiciel z pewnością doceni każde rozmycie, otrzymując zestaw dopracowanych kawałków, przy których nie da się nudzić lub przysnąć. Ach, i czy mogłabym przez chwilę ukochać wszystkie występujące tu synthy? Niektóre kojarzą się z potężnym podmuchem ciepłego wiatru, inne z grami na Pegasusa, kolejne z kosmicznymi wyprawami z dziecięcych marzeń. Ukochuję je – bardzo, ale to bardzo.

Had a favorite song in these records
Or did you think that song was just okay?
I keep humming notes that keep disappearing  
Still something here, nothing to play

”Bright to Death” przesłuchałam niezliczoną ilość razy, a im dalej w las, wychwytuję coraz to dziwniejsze muzyczne skojarzenia. Słyszę Robert'a Smith'a, chwyty jak z "Bitter Sweet Symphony”, a nawet trochę starutkiego U2. Może to już mała obsesja, a może dowód na to, że muzyka nie jest nieskończona. W moim świecie lata 80. i 90. nadal są absolutnie gloryfikowane, więc proszę panów muzyków, proszę się nie krępować.


Jedno jest pewne - album zapewnia garstkę ukojenia, kiedy człowiek struje się czymś poważnym, a musi choć o milimetr podnieść nos do góry. Odkąd niemała ze mnie mazepa, już kilka chwil po jej włączeniu projekt znieczulicowy nabiera mocy. Im bardziej więc moja głowa gubi się w nieuniknionym bałaganie, tym chętniej po nią sięgam. „Bright to Death” to prawdziwy odkurzacz rumba wśród płyt – skutecznie i niezauważenie usuwa ostre, potencjalnie niebezpieczne elementy, nie pozwalając nam się rozpaść, nawet jeśli tylko przez chwilę. Płyta obowiązkowa, szczególnie że pasuje najbardziej do ostatnich podrygów zimy i skomplikowanej aury, której nie da rady zrozumieć. No to sio! Słuchać!

Edit: Zabawne, że w dniu, kiedy zaczynałam pisać tę (naprawdę długą) recenzję, na moim ukochanym jutubowym kanale KEXP pojawił się materiał video z ich występu live w owej rozgłośni. Zdecydowanie warto rzucić na niego okiem, bo to trochę jak zjazd kolegów ze studiów, którzy przypomnieli sobie po latach, że potrafią razem w synthy.

Copyright © 2016 MONOWE , Blogger