Naprawdę długa chwila. Dłuższa i bardziej irytująca, niż kiedy ściskasz zębami papierosa, a w zapalniczce nie ma już gazu.
O wiele łatwiej jest dopasować się do kogoś bliskiego, w
czyich oczach chcemy widzieć akceptację, a w ramionach czuć bliskość. Wzorce
łykają nas jak pingwin płotki. Prześlizgujemy się przełykiem do cieplutkiego i
wygodniutkiego żołądka, wysmarowani grubą warstwą lepkiej mazi.
Ależ tu miło. Nie musiałeś zrobić najmniejszego kroczku
wprzód, żeby zobaczyć, jak ukształtowało cię życie. Leniuszku.
Uświadomienie sobie, kim naprawdę jesteś, nie jest proste i szybkie.
Jest cholernie długie, poprzecinane niekontrolowanymi wybuchami płaczu, przygniecione całym
worem lęków, które żrą jednocześnie od wewnątrz i od zewnątrz. Z dziewczyny,
która zawsze uważana była za najbardziej optymistyczną i uśmiechniętą, stałam się lekko przemokniętym zwitkiem dziwacznego stanu
emocjonalnego, w którym nic nie stoi w równym szeregu.
Myślałam, że mój przegięty altruizm, poświęcanie całego
czasu bliskim i cierpliwe słuchanie o czyichś problemach, z łatwością mnie
ukształtuje. Sądziłam, że karma rzuci mi cukierka, który będzie choć odrobinę
słodki, a po przegryzieniu wyleje mi się do ust karmelowy obraz dziewczyny pewnej
siebie i zadowolonej ze swojego życia.
Nie jest jednak aż tak źle. Dryfuję
w pozornie spokojnej wodzie, przy tym kurewsko głębokiej. Nie jest zbyt ciepła.
Ma też odpowiedni, według obcego widzimisię, poziom zasolenia i grubość
unoszącego się na niej kożucha z musu właściwych wyborów. Cały czas mam wrażenie,
że o zanurzone w niej stopy, wykonujące ruch umożliwiający utrzymanie się na
powierzchni, ocierają się jakieś śliskie, podstępne stwory o chropowatej
skórze. Po ich delikatnym, niemal nieodczuwalnym dotyku pozostają prawie
niewidoczne ryski, podobne do tych zostających na przesuszonej skórze, kiedy
bezwiednie się podrapiesz po przedramieniu. Na ich kamuflaż najlepsza jest
ślina.
Wciągam powietrze
powoli, wypuszczam dwa razy dłużej, bo tak podobno należy się relaksować.
Spokój ducha receptą na szczęśliwe życie.
Powtórz.
Nie tonę, a i tak
kurczowo trzymam się czegoś, co wywołuje mały krwotok. To nie brzytwa, a
bardziej zmurszała deska, która chwilę w tym bajorze już przeleżała. Nie ma
ostrej, cieniutkiej i wyszlifowanej powierzchni. Naszpikowana jest za to
wystającymi, ostrymi kawałeczkami drewnianej struktury, która otwiera się
gdzieniegdzie, jak środek opuszki przecięty kartką białego papieru. Idealnie
prosta linia rozkładających się na boki linii papilarnych, róż ciała zalewany
szkarłatem w rytmie pompy, a raczej (według dziecięcego, prześlicznie naiwnego
przeświadczenia) miejsca, gdzie zlokalizowane są
u c z u c i a. To tak hipnotyzujące, że nie sposób oderwać wzroku. Trochę boli, trochę uzależnia, a i tak nie przestajesz. Ten wygodny masochizm jest jak guma Shock o smaku jabłka. Na raz można zjeść nawet kilka sztuk.
u c z u c i a. To tak hipnotyzujące, że nie sposób oderwać wzroku. Trochę boli, trochę uzależnia, a i tak nie przestajesz. Ten wygodny masochizm jest jak guma Shock o smaku jabłka. Na raz można zjeść nawet kilka sztuk.
Ten ziarnisty
stan trwa, dopóki nie opadniesz z sił. Udawanie to ciężka praca. To zalepianie
używanym już przez kogoś plastrem każdej dziury, do której nie wiesz, co
włożyć. Z czasem tych opatrunków zaczyna brakować, a twoje kąciki ust układają
się w linii równoległej do podłoża, na którym dość chwiejnie stoisz.
Zastanawiam się,
ile mam w sobie odwagi na nieśmiałą trepanację. Przydałoby się, z precyzją
godną chirurga, wywiercić malutki otworek w pancernym etui na uczucia. Spuścić nieco presji i dać
dotrzeć powietrzu tam, gdzie jest najbardziej duszno. Bieg za
czyimś potrafi wyczerpać, aż do stanu duszącej zadyszki. Zamiast pozwalać
na to, by farby z czyjejś palety bez pomysłu rozmazywały się na kartonie,
strzepnę z niego resztki i odpady z ostatnich 27 lat. Okej, tło nie jest zbyt
czyste. Ale czy to znaczy, że nie warto na nim czegoś naszkicować, kiedy co i raz wybuchasz przygniatanymi z przyzwyczajenia koncepcjami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz