czwartek, maja 23, 2019

Malena Zavala – Aliso || O błogości, kołdrze z przeszłości i dymie, który nie wywołuje kaszlu || #06


Dziś będzie o przyjemnościach.

Dla mnie przyjemnością jest pierwszy wieczór po zimie, kiedy można zasnąć przy otwartym oknie. Świeża pościel, która wyschła na balkonie i pachnie mieszanką proszku do prania i nocnego powietrza. Przyjemność to także zagapienie się na psa, który po chwili wyczuwa spojrzenie i biegnie do mnie, wyrywając się właścicielowi, by dać się pogłaskać. Idealnie miękkie awokado, maślane puree z ziemniaków, wykręcające buzię od ostrości kimchi i jedzenie kanapek z majonezem. Przyjemność to też zapach ogniska, przesiadywanie na pomoście, na który nikt nie przychodzi i kupienie butów na ogromnej przecenie. Udane fotografie, w całości rozwiązana krzyżówka, zanurzenie gorącego od słońca ciała w chłodnym jeziorze, wyspanie się, odgłosy cicho przelewającej się kawy do kubka i bulgoczącej w garnku zupy z koperkiem. Nic jednak nie przebija przyjemności koncertowych. I to podwójnych.

Tę historię zacznę trochę od końca, ale skoro w pierwszym akapicie tekstu o muzycznym zachwycie wspomniałam o ziemniakach, to czuję, że teraz mogę już wszystko. Początki zestawu przyjemnościowego zaczęły się od ogłoszenia koncertu Men I Trust. To, czego ten zespół się dotknie, zamienia się w muzyczno-wizualny miód, który oblepia wnętrzności gęstą, lepką warstewką błogostanu. Gloryfikację ich czynów zostawię sobie na inny tekst, ale jeśli ich jeszcze nie znacie, sio słuchać! Do ostatniej chwili czekano z podaniem europejskiego supportu Men I Trust, a ja liczyłam, że będzie to coś równie ciarkotwórczego. Wybrano Malenę, a ja nic o niej wówczas nie wiedziałam.



Nie byłabym sobą, gdybym z czystej ciekawości nie włączyła jej debiutanckiego albumu “Aliso”. “Intro”, które rozpoczyna się od bąbelków przesterowanej gitary dało mi nadzieję, ale później dołączył do niej dubowy bas i egzotyczny bęben, który, jak się później dowiedziałam, nazywa się Bambo. I to był ten moment, kiedy podekscytowanie zanurkowało w gęstym mule, a moja buzia wymruczała beznamiętne “yyych”. Kolejne „If it goes”, o raju, od razu skojarzyło mi się z piosenką Priscilli z Wiedźmina 3 (namiętny gracz here) i nie mogłam pozbyć się tego porównania. Wzięłam duży wdech, wypuściłam go i dałam sobie spokój. Na chwilę.

What if we went back
To the time that we had, oh
And admired, not reset, oh
An illusion that lasted a while
But I know, now I know

Kilka dni później w głowie zaczęły migotać mi wyrzuty sumienia, a to uczucie uważam za jedno z najbardziej nieprzyjemnych. Było mi autentycznie głupio, że nie przesłuchałam tej płyty do końca, ani nawet do środka. Zanim jednak wypełniłam dudniącą lukę, postanowiłam stworzyć mały background i poczytać o tym, kim owa pani właściwie jest.



Malena Zavala urodziła się w Argentynie, jednak ze względu na kryzys w państwie, w wieku 3 lat jej rodzina przeniosła się do Anglii. Tam postanowiła zostać gwiazdą pop i przetańczyła dzieciństwo w domowej kuchni udając, że jest Britney Spears. I ja to szanuję – myślę, że w mieszkaniu, w którym dorastałam, nadal nie da się usunąć ze ścian śladów po taśmie klejącej, którą obsesyjnie przyklejałam każdy możliwy wycinek z wizerunkiem Britney. Malena od 11 roku życia kształciła się w kierunku muzycznym i, jak łatwo można przewidzieć, w pewnym momencie nagrała kilka eksperymentalnych kawałków w garażu rodziców oraz odnalazła swój własny styl. Talent, wsparcie rodziny i tak, żwawym truchtem, powstał album. Zbiór tych informacji to oczywiście skrót, którego każdą cząstkę można rozwinąć, jednak dużą garstkę tych rozgałęzień lepiej przyjąć w formie jej piosenek.



Drugie podejście do przesłuchania “Aliso”, które nieszczególnie mnie kusiło, szybko przerodziło się w coraz intensywniej buchające cząsteczki wewnętrznego ciepła. Wciąż nie mogę powiedzieć, że pierwsze dwa kawałki trafiają w moje serce, ale kolejne, aż do końca, rozkochały mnie w sobie z dziecinną łatwością. Pomieszałam w tym piosenkowym kubku dużą łyżką i nawet jako osoba, która nie umie za bardzo wsiąknąć w południowoamerykańskie dźwięki i inne bębenki, zapadłam się w tę płytę jak nóż w miękkie masełko.

Could you stay for a while?
Even just for tonight
Even just for tonight

Patrząc na gatunkowość, internet kwalifikuje Malenę jako alternatywę i indie, ale aż żal przechowywać ją w tak bezkresnej, nic nie znaczącej szufladzie. Moje ucho wychwyciło tu rockowo-popowe brzdąkanie z latynoskim połyskiem, ale schowane w folkowo-dreampopowym, aksamitnym woreczku. Wokal jest prosty, cichy i ciepły, ale niekiedy otoczony etno-psychodelicznym dymem, który nie wywołuje kaszlu, a uczucie leniwej błogości. Słuchając „Aliso” możemy wyobrazić sobie siebie w cieplutkim łonie, w którym nie musimy się martwić o pożywienie i miejsce do spania, ale jesteśmy już przygotowani na to, że świat jest nie fair. W takiej muzycznej oprawie nie wydaje się to aż tak straszne.



Malena Zavala tworzy magiczną aurę, modląc się o ukojenie każdego, kto jej słucha. Pustka, którą po sobie pozostawia każdy dźwięk i nieustające echo tworzą wrażenie, jakbyśmy kulili się w bezpiecznym miejscu, ale poza jego murami wybuchają właśnie najpotężniejsze bomby. “Aliso” ma w sobie bliżej nieokreślony lęk, ale otulony pachnącą przeszłością kołdrą. W całym rozgardiaszu i chaosie głos Maleny jest jak kołysanka dla nawet najbardziej roztrzęsionego osobnika. Kolejne piosenki powoli, ale skutecznie i coraz mocniej tulą nas do swojego muzycznego ciałka obiecując, że wszystko się poukłada. Ja w to wierzę, nawet jeśli tylko przez chwilę.

If my mind was born in two
I don't even know which side I'm on
And if after I am gone
What if I was wrong?
But does it even matter at all?
Oh, oh, oh

Prócz niepodważalnej umiejętności kreowania gęstego powietrza, w którym wolniej się myśli o ranach i bliznach, Malena świetnie radzi sobie w wizualizacji swojej energii w postaci klipów. Jestem nimi absolutnie zauroczona i marzę, by każdy muzyk posiadał taką umiejętność. Zmiennocieplne, drżące i z premedytacją niedopracowane obrazy o smakowitej kolorystyce zasługują na ocenę celującą.



Nie mogę się doczekać, aż zobaczę Men I Trust, ale ich support wybrał sobie w mojej rozemocjonowanej głowie miejsce specyficzne. To przestrzeń, w której jest ciemno i duszno, odrobinę przerażająco, ale na samym środku tli się niegasnący płomyk, do którego instynktownie zawsze się przysuwam. Ja i Malena lubimy tam przesiadywać, a w takim towarzystwie to sama przyjemność. Dopisuję to do listy z pierwszego akapitu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 MONOWE , Blogger